,

Słowa w Zimnej Ciszy

Robi się coraz później. Cenne minuty upływają mi jedna za drugą, a w głowie za nic nie chce się poukładać. Siedzę nad pustą kartką. Próbuję nie zwracać uwagi na to, że za oknem coraz szybciej robi się ciemno. Chłód w sumie mi nie przeszkadza. Lubię go. Kiedy zimne powietrze przebiega mi po skórze, odrywam się…

By.

min read

monumentalnie

Robi się coraz później. Cenne minuty upływają mi jedna za drugą, a w głowie za nic nie chce się poukładać.

Siedzę nad pustą kartką. Próbuję nie zwracać uwagi na to, że za oknem coraz szybciej robi się ciemno. Chłód w sumie mi nie przeszkadza. Lubię go. Kiedy zimne powietrze przebiega mi po skórze, odrywam się nieco od własnych myśli. Odchodzę od biurka, przy którym bezproduktywnie siedziałem przez ostatnią godzinę i kładę się na podłodze. Wzmaga się wiatr. Dostaje się do środka mieszkania bez problemowo, jakby był zaproszony. Czuję to zimno na sobie. Oplata mnie. Wyobrażam sobie, że leżę gdzieś pośrodku lasu i zamykam oczy. Sztuczne światło sączące się z żarówki zamienia się w promienie słońca rozgrzewające moją twarz. Uśmiecham się.

Leżę tak przez jakiś czas, chłonąc tę chwilę całym sobą. Zastanawiam się, dlaczego akurat zimno tak mnie sobie upodobało. Wolę je, o wiele bardziej niż upał. Nigdy nie byłem typem osoby, która potrafi godzinami wysiadywać w ukropie. Dobrze, że ten okres właśnie zaczyna się kończyć. Przyszła znajoma, szara jesień. Nie napisałem nic od dłuższego czasu i przekonywałem sam siebie, że tak jest dobrze. Trzeba rzucić się w wir życia, żeby móc je później spisywać. Pisanie jest dla ludzi, którzy muszą wyrzygać siebie na papier. Ja potrzebuję żyć.

Tak przynajmniej sobie mówiłem.

Im więcej czasu mijało, tym bardziej przekonywałem się o tym, że to nieprawda. Pisanie pomaga uporządkować nieco ten bałagan w głowie, który nieprzypilnowany potężnieje, niczym tornado zaczynające swój żywot pośrodku pola. Na początku ledwie je widać. Ot, jakaś nieskoszona trawa wiruje ponad ziemią. Z czasem jednak zamienia się nieposkromiony żywioł, który porywa snopy siana, wyrzucając je wysoko ponad dachy i drzewa. Im dłużej powstrzymywałem się od pisania, tym większe tornado czułem w środku. Uświadomiłem to sobie właśnie wtedy, leżąc na zimnej podłodze. Zadziwiające, jak to jedna krótka chwila całkowitego bezruchu potrafi przenieść człowieka gdzieś daleko stąd, pozwalając myślom się wyklarować.

Wstałem, wiedząc już, że leżąca od tygodni pusta kartka na moim biurku niedługo się zapełni. Wziąłem do ręki pióro i zacząłem kreślić litery. Zielony atrament spływał ze stalówki, ukazując z każdą minutą więcej i więcej tekstu.

Nawet nie wiem, kiedy skończyłem. Wpadłem w trans, w jaki już długo nie potrafiłem siebie wprowadzić. Nie czytałem tego, co napisałem. Było już późno i oczy kleiły mi się jak nigdy. Poszedłem spać.

Kiedy wstałem rano, nie od razu spojrzałem na zapisane kartki. Przebrałem się, ogarnąłem. Zjadłem śniadanie i zaparzyłem herbatę. Dopiero wtedy przypomniałem o tym, co stało się w nocy. Czyżby bałagan się uporządkował? Postanowiłem do sprawdzić. Zasiadłem przy biurku i zacząłem czytać.

***

monumentalnie

Nigdy nie miałem prostego zadania przed sobą. Od kiedy pamiętam, czułem potrzebę robienia rzeczy wielkich. Stworzenia imperium. Nie dla samej władzy, ta jakoś nigdy mnie nie pociągała. Niech inni toczą sobie swoje małe wojenki, próbując przekonać samych siebie, że robią to po coś więcej niż zdobycie wpływów. To, że robią to dla rodziny, sławy, pieniędzy, czy z samej potrzeby czynienia dobra to tylko wymówki. Władza jest jak narkotyk. Kiedy raz jej zasmakujesz, po prostu pragniesz jej więcej. Chcesz rządzić, żeby nakarmić wewnętrzny głód. Żeby pokazać, na jak wiele cię stać. A kiedy już to osiągniesz, zauważasz, że wiecznie ci mało. Nie wystarcza to, co już masz. Musi być więcej i więcej. Dobrze to znam, w końcu wszyscy jesteśmy ludźmi. Nigdy jednak nie pociągało mnie to na tyle, by na serio starać się postawić na swoim. Od ukrytych intryg jakoś zawsze zdecydowanie wolałem współpracę. Problem w tym, że przestałem już ufać ludziom.

Zbyt wiele sytuacji, po których wyciągając do kogoś rękę czułem się jak śmieć. Uczciwość popłaca jedynie wtedy, gdy jest skierowana do kogoś potrafiącego to docenić. Zbyt wiele ludzi myśli głównie o sobie i swoim komforcie, zamiast o tym, żeby na serio zrobić coś dobrego dla społeczeństwa. Liczą się zyski. Wszystko jest teraz drogie. Chcesz się jakoś utrzymać na powierzchni, a twoje konto non-stop zalewają jakieś wydatki. Musisz w końcu coś zjeść, mieć się w co ubrać i czym jeździć. Nie wspominając o dachu nad głową. Nie jest to proste. Szczególnie wtedy, kiedy ciągle oglądasz w internecie ten wycinek świata, którym ktoś chce się pochwalić. Nie oglądasz tam przecież codziennych zmagań o przetrwanie. Internet pamięta jedynie sukcesy. Krótkie momenty, wrzucone na zawsze, aby je upamiętnić. Nikt nie lubi przecież chwalić się tym, że ma w życiu trudno. Chyba, że po to, żeby zrobić z siebie ofiarę dla chwili uwagi.

Współpraca jest trudna. Wymaga poświęceń i ciągłego skupienia na celu. Musisz rozpoznawać ciągłe rozpraszacze, które próbują odciągnąć cię od tego, co naprawdę chcesz zrobić. Chwila rozluźnienia potrafi zamienić się czasem w życie skupione na przetrwaniu, nie na prawdziwym życiu. Nie mogę sobie pozwolić na to, by zorientować się o tym dopiero wtedy, gdy zacznie brakować mi sił do tego, żeby to zmienić. Nie chcę obudzić się z ręką w nocniku, rozpamiętując w kółko to, czego nie zrobiłem. Chcę działać.

Jak mam to jednak zrobić, kiedy w moim życiu wprost piętrzą się trudności? Nie jakaś kłoda pod nogi, podłożona raz na jakiś czas. To jazda przez gęsty las, pełen zwalonych drzew o średnicy większej niż auto. Czasem się zastanawiam, dlaczego zamiast wygodnego życia wybieram w kółko tę ścieżkę. Właściwie ścieżka to zbyt duże słowo. Właściwym byłoby nazwać tę drogę krążeniem po omacku. Nie da się przejść prosto? Skręcę w lewo i zobaczę, co tam na mnie czeka. Ile jednak można w ten sposób funkcjonować?

Jakiś czas temu zadawałem sobie pytanie, jaki jest sens mojego istnienia. Po co się tutaj znalazłem? Akurat teraz, w tych czasach, mając do dyspozycji wybrakowaną talię kart, którymi muszę teraz jakoś zagrać. Czemu musi być tak ciężko, a wieczne poczucie dziury ziejącej gdzieś w sercu ciągle musi wyznaczać mi ten azymut. Odpowiedź przyszła do mnie tak, jakbym dostał list od wszechświata. “Musisz połączyć to co najmniejsze z tym, co wielkie”. Tylko tyle i aż tyle. Do dziś nie mam pojęcia jak powinienem to zinterpretować. Wryło się to mocno, tak jakby było zapisane we wnętrzu czaszki. “Największe i najmniejsze muszą utworzyć całość”. Ciągle wybrzmiewa ten imperatyw. Niezrozumiały tym bardziej, że wiem, że chciałbym przecież wieść spokojne życie. Mieć dom i rodzinę. Ogród ze swoim jedzeniem i przejrzystą wodę w strumieniu. Kochającą żonę i dziecko, których mógłbym obdarzać miłością tym bardziej, im bardziej czułem jej brak. Stabilną pracę, w której wiem, że to co robię służy naprawdę po coś. Nic więcej. Z całego serca próbuję to stworzyć. Po co mi jeszcze to zagadkowe zdanie, pobrzemiewające za każdym razem, kiedy słyszę ciszę. Kiedy zasypiam, nie daje mi to spokoju. Muszę puszczać sobie cokolwiek, co utrzyma moje skupienie na tyle, żebym przestał o tym rozmyślać. Sam nie wiem, czy dobrze robię, rozpraszając się w ten sposób. Robię tak, ponieważ wiem, że jeśli nie włożę sobie do ucha słuchawki i nie puszczę muzyki albo podcastu, spędzę kolejną noc rozpamiętując to zdanie raz za razem, aż nastanie świt. Im dłużej o tym myślę, tym większy bałagan czuję w środku. Nie wiem co robić, mimo tego, że ciągle próbuję.

Przez ostatnie parę tygodni wielokrotnie usłyszałem, że znajduję się w ciężkiej sytuacji. Że nie miałem lekko, kiedy dorastałem, a i teraz wcale nie poprawia mi się to z wiekiem. Walczę mimo wszystko ze swoimi słabościami. Nie lubię tego słyszeć. Nikt nie ma lekko. Wcale nie czuję, żeby to było jakimkolwiek powodem do tego, by załamywać ręce i rozpamiętywać przeszłość. Pragnę być tu i teraz. Stawać się lepszym każdego dnia. Czuć, że się rozwijam. Każdego dnia staram się robić coś, co popchnie mnie dalej. Nada zdarzeniom bieg. Nawet kiedy odpoczywam, próbuję robić coś, co skłoni mnie do przemyśleń. To, że nie jest lekko to nic nowego. Znajdujemy się w nowej erze. Nic, co wielkie nie przychodzi samo z siebie.

Możesz wierzyć, że niektórzy z nas mają lepiej. Usłyszałem kiedyś na jednym z wykładów, że prawo jest jak płot. Żmija zazwyczaj się prześlizgnie, tygrys zawsze przeskoczy, a bydło przynajmniej się nie rozłazi, gdzie nie powinno. Czy z życiem nie jest tak samo? Wydaje nam się, że wokół pełno jest ludzi, którzy prześlizgują się pomiędzy wydarzeniami i nie dzieje im się krzywda, choćby nie wiem co. Inni pokonują trudności w bardziej aktywny, agresywny sposób. Nikt jednak nie chce myśleć o sobie, że jest jak bydło. A mimo wszystko spędzamy kolejne dni we własnych klatkach, podziwiając spryt i odwagę innych. Marząc, że kiedyś zdobędziemy się na to, żeby być jak oni. Wszystko to jednak ma własną cenę.

Rozpamiętując przeszłość, żyłem zarówno zgodnie z zasadami jak i przeciwko nim. Ani jedno ani drugie nie wydawało mi się w żaden sposób lepsze. Może po części dlatego, że te zasady nie były moje. Powinienem stworzyć własne prawa, którym chcę się kierować. Kompas moralny nie działa jak zwykły. Potrzebuje nieustannej kalibracji. Tylko dzięki zasadom uda mi się postawić na swoim.

Wracając do tematu. Prawda jest taka, że w siebie nie wierzę. Wiem, że jestem pracowity. Mogę pracować za trzech. Kiedy obiorę kurs, nie poddaję się i robię co trzeba. Rozpamiętywać zawsze mogę później. Rzadko potrafię się skupić, kiedy jednak to zrobię, pędzę przed siebie, aż dotrę do mety. Wytrwałość to coś, co mnie motywuje. Nie potrzebuję nikogo, żeby mnie poganiał, wystarczam sam sobie. Czasami przydaje się, gdy pojawia się ktoś, kto pokaże mi, co powinienem zrobić i wtedy z wdzięcznością biorę się za robotę. Wolę chodzić własnymi ścieżkami, jednakże potrafię również docenić czyjeś doświadczenie i autorytet.

Inteligencja to kolejny atut. Myślę szybko i rozpoznaję wzorce, które dla innych pozostają niezauważalne. Jest to zarówno dar jak i przekleństwo. Zdarza mi się, że biorę się za coś, żeby pokazać na co mnie stać. Pragnę się sprawdzić, nasycić ambicję. Zatopić w działaniu i obserwować skutki. Potrzebuję wyzwań. Zdobyć doświadczenie i umiejętności, o których nawet nie śniło mi się, kiedy zaczynałem. Ludzie tego nie lubią. Uważają, że jest to aroganckie i że złośliwie próbuję pokazać, że jestem od nich lepszy. Nie widzą tego, jak ciężko odnaleźć się w świecie, w którym każda decyzja niesie za sobą dziesiątki wyborów.

Wyborów, z których jeden wynika z drugiego. Drugi prowadzi do szeregu kolejnych, odłożonych w czasie. Setki, tysiące rzeczywistości tylko czekają na to, by w nie wkroczyć, a ty, zamiast to zrobić, czekasz sparaliżowany, nie mogąc podjąć najprostszych decyzji. A kiedy wybierzesz, los pokazuje ci tylko środkowy palec. “Co to to nie.” krzyczy do ciebie. “Nie tutaj kolego. Grałeś w gry komputerowe? Ten obszar zostaje dla ciebie wciąż zablokowany.” Jak się rozwijać w takich warunkach? Jak pozostać sobą? Wiele z tych pytań pozostaje bez odpowiedzi.

Większość naszego życia próbując trzymać się z dala od tych nielicznych, którzy mają przewagę – czy to dzięki sprytowi, czy sile. To właśnie ta walka sprawia, że czasem zapominamy, kim naprawdę jesteśmy. Wydaje się, że życie to niekończąca się próba przeskakiwania płotu, omijania przeszkód, które stoją nam na drodze. Ale co, jeśli cały ten płot, te ograniczenia, które wydają się nie do pokonania, są tylko w naszych głowach?

Może tak naprawdę jedyne, co nas powstrzymuje, to strach. Strach przed nieznanym, przed porażką, przed samym sobą. Bo przecież gdyby nie było płotu, gdyby nie było przeszkód, co byśmy zrobili? Czy odważylibyśmy się pójść własną drogą, bez obaw o to, co inni o nas pomyślą? A może dalej balibyśmy się podjąć decyzje, bo zawsze jest coś, co można zrzucić na los, na innych, na sytuację?

Zbyt często szukamy wymówek. “Nie teraz”, “Jestem zmęczony”, “Nie mam czasu”. Każde z tych słów jest kolejną barierą, którą sami sobie stawiamy. Czasem wydaje mi się, że ten cały pęd za czymś wielkim, za jakąś nieosiągalną perfekcją, jest jedynie ucieczką przed tym, co proste i prawdziwe. Bo przecież to, co najważniejsze, najczęściej mamy już na wyciągnięcie ręki.

Zrozumiałem to w tamtym momencie, kiedy leżałem na podłodze, chłonąc zimno i ciszę. W tym jednym, krótkim momencie wszystko stało się jasne. Nie chodzi o to, by przeskakiwać płot czy szukać innej drogi. Chodzi o to, żeby nauczyć się akceptować to, co jest przed nami, i znaleźć w tym sens. Może nie zawsze trzeba szukać odpowiedzi tam, gdzie się ich spodziewamy. Może wystarczy po prostu pozwolić sobie na to, żeby być – być tu i teraz, z tym wszystkim, co niesie życie. Z zimnem, ciemnością, z pustą kartką, która czeka, aż wypełnimy ją sobą.

Czasem odpowiedź jest prostsza, niż nam się wydaje.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *