, , ,

Alternatywa gaszenia życiowych pożarów

Od kiedy stwierdziłem, że w życiu trochę mniej chcę kierować się hedonistycznym poszukiwaniem szczęścia i wolę skupić się na ciągłym dążeniu do powracania do stanu wewnętrznego spokoju, zmieniło się moje podejście do załatwiania rzeczy. Kiedyś niespodziewane sytuacje i piętrzące się obowiązki wyprowadzały mnie z równowagi. Zamiast brać się do roboty, denerwowałem się jak cholera i…

By.

min read

Od kiedy stwierdziłem, że w życiu trochę mniej chcę kierować się hedonistycznym poszukiwaniem szczęścia i wolę skupić się na ciągłym dążeniu do powracania do stanu wewnętrznego spokoju, zmieniło się moje podejście do załatwiania rzeczy.

Kiedyś niespodziewane sytuacje i piętrzące się obowiązki wyprowadzały mnie z równowagi. Zamiast brać się do roboty, denerwowałem się jak cholera i zostawiałem “na później”. Ciągłe odkładanie sprawiało, że wieczna checklista powiększała się w tempie zbliżonym do prędkości światła do czasu, aż pojedynczych czynności do wykonania robiło się tak dużo, że odhaczenie wszystkich było swoistą niemożliwością.

 

Załatwianie rzeczy sprowadzało się wtedy tylko do wygaszania pojedynczych pożarów.

Przypominało to próbę ugaszenia rozpalonej biblioteki przez początkującego strażaka z OSP, uzbrojonego wyłącznie w szklany koc gaśniczy.

Nie jest to z pewnością najlepsze podejście, szczególnie biorąc pod uwagę, jak dużo stresu to generuje.

Wszyscy teraz grzmią na temat negatywnych aspektów długotrwałego stresu. Zwiększone stężenie kortyzolu może prowadzić do nadciśnienia, otyłości, trądziku, a nawet do bezsenności i zaniku mięśni. Czytając na temat większości chorób, czy przypadłości jako jeden z powodów występowania bardzo często pojawia się właśnie stres. Nie jest to może jakieś mega dziwne, w końcu obecnie zaczyna dochodzić do jakiejś pandemii stresu. Kiedyś był on niezmiernie potrzebny, człowiek musiał być jakoś pobudzony do tego, żeby przetrwać.

Mechanizmy typu walcz lub uciekaj spowodowały, że mogę siedzieć teraz przed monitorem laptopa i pisać do Was te słowa. Jak pisze jednak Eric Goodman w książce “Lęk. Jak pokonać potwora”, kiedyś takie zachowania, wyzwalane na przykład przez atak dzikiego zwierzęcia, czy poczucie głodu wyzwalające potrzebę zdobycia pożywienia pojawiały się stosunkowo rzadko. Teraźniejszość zalewa nas teraz bodźcami płynącymi z każdego źródła.

Social media pokazują nam, że życie powinno składać się z samych wspaniałości, a negatywne strony istnienia praktycznie nie istnieją, lub sa powodem do budowania zasięgów. Nawet mój ulubiony rozwój osobisty, o którym tak mocno się produkuję nie zawsze jest dobry. Ciągłe dążenie do tego, żeby być idealnym narzuca na nas niewidzialne piętna, które skutkują ciągłym poczuciem niedosytu. Zawsze można coś zrobić lepiej lub szybciej. Zawsze istnieje jakieś mocniejsze uczucie, jakaś lepsza praca, jakieś lepsze miejsce do zamieszkania czy odwiedzenia. To niespoełnienie powoduje stres, a czasem może wyzwolić i stany lękowe.

Zgodzicie się zatem, mam nadzieję, że utrzymywanie kortyzolu na optymalnym poziomie wydaje się być szczególnie istotne?

Podejście gaszenia pożarów postanowiłem wymienić na takie, które przypomina bardziej podlewanie trawnika w upalne lato.

Codzienne zroszenie trawy wodą nie trwa w końcu przesadnie długo, a w ostateczności daje nam efekt w postaci pięknej połaci zieleni, której sam widok potrafi uspokoić nawet najbardziej zatwardziałego choleryka. Bez podlewania możemy liczyć na niezbyt efektywną wyblakłą trawę, nie mamy jednak pewności, czy nie zamieni się ona w jałową spaloną ziemię, która bardziej przypomina pustyne wydmy niż piękną oazę.

To właśnie małe, lecz niezbędne czynności podejmowane każdego dnia powodują, że trawa ciągle jest mokra. Niespodziewane przeciwności losu mogą wtedy przypominać rzuconą przez kogoś obcego butelkę, jednak w przypadku wilgotnego trawnika, szansa na wywołanie przez nią pożaru jest stosunkowo niewielka.

Co innego, kiedy padnie ona na zaniedbane podwórko, którego nikt nie dogląda. Wtedy możemy być niemal pewni, że prędzej czy później coś się zapali, a my będziemy zmuszeni do przeprowadzenia akcji gaśniczej, niczym wspomniany już strażak w bibliotece.

Należę do osób, które każdego dnia planują sobie, co będą robić. Niespodziewane zdarzenia niszczą ten sztywny plan, wyprowadzając mnie z równowagi.

Jak z tym walczę? Podlewam trawnik. Nie przychodzi mi to z łatwością, jako że lata doświadczenia nauczyły mnie, że powstające pożary same pokazują mi, czym w danym momencie powinienem się zająć. Pomijając jedne, całkowicie olewałem drugie istotne czynności.

Kiedyś na przykład bardzo nie lubiłem sprzątać.

Nie rozumiałem sensu w zbieraniu rozrzuconych rzeczy, czy w odkurzaniu zakurzonej podłogi, skoro na koniec dnia i tak wszystko znowu się zakurzy, a rzeczy wylądują w podobnych miejscach, co zwykle. Mój pokój był czymś na wzorzec “uporządkowanego chaosu”, w którym wiedziałem, co gdzie jest, jednak wizualnie nie wyglądało to ani trochę ładnie. Podobnie w głowie. Natłok myśli, pomysłów i planów, które nieuporządkowane wędrują sobie wszędzie, gdzie akurat postanowią być.

Teraz, dzięki świętej cierpliwości mojej Żony sprzątam niemal regularnie, a dom wygląda wspaniale. Dzięki temu, że w zasięgu wzroku nie znajduje się milion niepotrzebnych rzeczy, łatwiej jest mi się skupić i uporządkować myśli. W myśl zasady złotego środka, zostawiłem sobie furtkę w postaci kultywowania poprzednich nawyków w mojej części szafy i w szafkach, gdzie nadal panuje “uporządkowany chaos”. Nie zawsze warto być idealnym, liczy się w końcu równoważenie odległych biegunów.

Uporządkowanie buduje dyscyplinę, a nawyk natychmiastowego załatwiania rzeczy potrafi być bardzo przydatny. To dzięki niemu w ciągu dwóch tygodni urlopu udało mi się zrobić więcej, niż czasem przez parę miesięcy. Wyjechaliśmy na świetne wakacje, naprawiłem auto, którego podwozie rozpadało się w oczach, stworzyłem parę satysfakcjonujących wpisów na bloga i parę innych rzeczy, na których mi zależało. Kiedyś spędziłbym ten okres ciągle denerwując się na to, jak wiele rzeczy zostało mi jeszcze do zrobienia. Dziś jestem nieco spokojniejszy.

Nieco, ponieważ dalej zostaje we mnie ta iskra choleryka, kultywowana przez dziesiątki lat.

Kiedy zdarzy mi się coś niespodziewanego, staram się pamiętać o tym, że to nie świat jest niesprawiedliwy, że coś mi się przydarza.

To ja jestem niesprawiedliwy, że się na to wkurzam.

Zainteresował Cię dzisiejszy wpis? Chcesz zobaczyć więcej? Zapraszam Cię na podstronę bloga MonuMentalnie.com. Wystarczy, że klikniesz tutaj.

Jeśli chcesz dołączyć do naszej społeczności, zajrzyj także na Facebook, LinkedIn oraz Instagram!

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *